W świecie, w którym żyję króluje moda.
Jest pewien kanon ubioru kobiety: uwypuklić to tu, to tam, zmniejszyć to tu, to tam, pomalować, wyszczuplić, odchudzić, żeby czuć się kobietą, żeby inni widzieli, że jesteś kobietą zadbaną, atrakcyjną, bogatą, inteligentną i tak dalej i tak dalej.
To atuty zewnętrzne,
a Bóg zawsze patrzy na serce.
Dziś będąc w kościele patrzyłam na kobietę i zastanawiałam się jak powinna ubierać się kobieta, która jest chrześcijanką?
Już samo słowo „powinna” mnie odrzuca, nie lubię jak ktoś mi mówi co mam robić, a czego mam nie robić i co powinnam.
Bóg daje mi wielką wolność w doborze moich kolorów, mojej garderoby, ale głęboko w sercu czuję, że Bóg nie chce abym obnażała swoje piersi przed obcymi mężczyznami. Bóg chce abym zachowała moje najpiękniejsze wdzięki tylko dla mojego męża.
Jest coś pięknego ale zarazem godnego w ubiorze kobiety, która czuje się w pełni oddana Bogu. Jest w tym godność i blask , blask w oczach, jakaś łuna nad osobą, coś, co promienieje. Kobieta, która ma Boga w sercu jest światłem, po prostu świeci ,promienieje Bożym światłem, ona naprawdę nie potrzebuje żadnych ozdób, żadnych korali, kolczyków, szpilek ani krótkich spódnic, żeby zwracać na siebie uwagę. Zresztą ta kobieta wcale nie potrzebuje czyjejś uwagi, ma swoją uwagę skupioną na Bogu a Bóg na niej. Jest w tym niesamowita czystość i Boża Łaska tak ogromna, że zapiera dech w piersi, gdy patrzysz na kobietę oddaną Bogu i w zasadzie nie ma to znaczenia czy kobieta jest mężatką czy nie.
Ja odpowiedziałam już sobie na pytanie w jakim ubraniu Bóg najchętniej by mnie widział. Wiem, że do kościoła ubieram się jak na wesele, na spotkanie z Bogiem, na spotkanie z Panem, z moim Ukochanym i tylko w takim kontekście mogę założyć kolczyki czy kolorowe ubranie, żeby się Bogu podobać, Bogu, ale też mojemu mężowi. Bo tak jest moje pierwsze powołanie.